Uwaga: recenzja może zawierać odniesienia do poprzednich sezonów serialu Ty.
Finałowy sezon serialu Ty to podróż, która miała szansę stać się odkupieniem – dla głównego bohatera, ale i dla samej serii, która po intensywnych i niekiedy absurdalnych zwrotach akcji w poprzednich odsłonach zaczęła niebezpiecznie balansować na granicy autoparodii. W piątym sezonie Joe Goldberg powraca tam, gdzie wszystko się zaczęło – do Nowego Jorku. I choć przez moment wydaje się, że historia skręca w bardziej kameralne, introspektywne rejony, twórcy szybko przypominają nam, że Joe nie potrafi uciec od własnej natury.
Początek sezonu jest zaskakująco solidny. Serial ukazuje bardziej dojrzałą perspektywę, w której Joe próbuje pogodzić się z przeszłością i zbudować coś nowego. Widz, który śledził poprzednie sezony – od krwawych zawirowań w Los Angeles po intelektualne gierki w Londynie – może poczuć ulgę, że tempo nieco zwalnia, dając miejsce na refleksję. Jednocześnie rodzi się pytanie, czy twórcy mają jeszcze wystarczająco dużo do powiedzenia, by utrzymać naszą uwagę aż do samego końca.
Trudno nie zauważyć, że przez większość sezonu towarzyszy nam niepewność – nie tylko względem losów bohaterów, ale też twórczego potencjału serii. Po intensywności sezonu czwartego, piąty wydaje się bardziej osadzony, spokojniejszy, ale czy to wystarczyło, by utrzymać uwagę widzów do samego końca? Z jednej strony to odważne, że twórcy poszli w stronę refleksji i zamknięcia, z drugiej – nie sposób nie zadać pytania, czy nie wypalili się już wcześniej. To uczucie niedosytu, które pozostaje po ostatnim odcinku, może być też po prostu efektem oczekiwań budowanych przez lata.
To, co wyróżnia Ty od początku, to perspektywa – subiektywna narracja Joe, jego wewnętrzne monologi, które były zarazem przerażające i dziwnie wciągające. W piątym sezonie ten element powraca w dojrzałej, choć mniej ironicznej formie. Serial traci nieco ze swojego czarnego humoru, ale zyskuje powagę, która – choć ryzykowna – w tym finale działa zaskakująco dobrze. Penn Badgley ponownie udowadnia, że rola Joe Goldberga jest jedną z najbardziej trafionych obsadowo decyzji Netfliksa. Potrafi w jednej scenie wzbudzić empatię i niepokój, a jego zmęczony, wycofany Joe jest bardziej ludzki niż kiedykolwiek.
Od strony technicznej piąty sezon Ty prezentuje się bardzo solidnie. Reżyseria pozostaje spójna z wcześniejszymi odsłonami, ale zyskuje więcej dojrzałości i oddechu. Kadry są bardziej statyczne, co pozwala skupić się na emocjach i grze aktorskiej, a montaż – choć momentami oszczędny – dobrze podkreśla wewnętrzne napięcia bohaterów. Ścieżka dźwiękowa, jak zawsze w tym serialu, pozostaje ważnym elementem narracji – od subtelnych podkładów po trafnie dobrane utwory budujące atmosferę niepokoju. Estetyka serialu, z jego stonowaną kolorystyką i chłodnymi wnętrzami, idealnie oddaje stan psychiczny Joe i odzwierciedla tematy, które w piątym sezonie wysuwają się na pierwszy plan.
Ty zawsze był serialem balansującym na cienkiej granicy między fascynacją a moralnym dyskomfortem. W piątym sezonie ta równowaga zostaje zachowana zaskakująco sprawnie, choć już bez tej dawnej świeżości. Dla fanów serii to godne pożegnanie – nieprzesadzone, nieprzerysowane, pozostające wierne tonowi całości. Dla reszty – być może najlepszy moment, by się zatrzymać i nie ciągnąć tej historii dalej. Jeśli rzeczywiście był to finał, to dobrze, że pozwolono Joe'owi spojrzeć w lustro – nawet jeśli widok, który tam zobaczył, był trudny do zniesienia.
Ocena: 8