Mimo że nie określiłabym siebie mianem fana komiksów, są serie obrazkowych historii, które się po prostu zna. Przygody Tytusa, Romka i A’Tomka autorstwa Papcio Chmiela czy czasopisma z disneyowskimi komiksami przewijały się przez młode ręce moich rówieśników. Również znajome są mi losy bohaterów wyrysowanych przez Janusza Christę - Kajko i Kokosza. Niewątpliwie fani tej dwójki postawili wysoko poprzeczkę oczekiwań na wieść, że Netflix zdecydował się wyprodukować serial opowiadający o perypetiach protagonistów. Bez dwóch zdań cieszy fakt kolejnej współpracy amerykańskiego podmiotu z polskimi twórcami, choć dotychczasowe realizacje można oceniać skrajnie. Czy Kajko i Kokosz spełnia oczekiwania widza?
Tytułowi Kajko i Kokosz to słowiańscy wojowie. Przyjaciele - jak przystało na tego typu duet prezentujący zupełnie odmienne charaktery, na co dzień służą kasztelanowi Mirmiłowi, broniąc zamieszkałej przez nich osady przed wszelkimi niebezpieczeństwami. A trzeba przyznać, że zagrożeń nie brakuje. Za największy problem ludności można uznać oddział rycerzy rozbójników – Zbójcerzy. Fabuła skupia się w pierwszym odcinku na magicznym jaju, które wpłynie na dalsze losy bohaterów.
To co uważam za spory atut serialu to sam obraz. Twórcy prezentują nam typową, poklatkową animację wykonaną techniką 2D. Bez żadnych udziwnień, które prowadziłyby do wynaturzenia oryginalnej formy komiksu. Szczęśliwie Kajko i Kokosz zachowali swoje kształty, a nie zostali na siłę wyrenderowani w trójwymiarze. Owszem, ktoś mógłby stwierdzić, że to animacja łatwiejsza do wykonania i mało efektowna, natomiast w moim odczuciu w punkt oddaje klimat serii przygód o pociesznych, słowiańskich wojach.
Kajko i Kokosz to pierwsza, polska animacja oryginalna Netflixa. W pierwszej chwili odnosi się wrażenie, że skierowana jest do młodego odbiorcy. Za realizację odpowiada znane studio EGoFilm, które w swoim dorobku ma wiele produkcji skierowanych do najmłodszych. Humor oraz perypetie bohaterów raczej dostosowano do niższej kategorii wiekowej. Nie ulega jednak wątpliwości, że oglądanie odcinków dostarczy sporej satysfakcji również starszemu widzowi, który chciałby na chwilę wrócić do czasów dzieciństwa.
Należy podkreślić, że podczas produkcji zadbano o wiele drobnych detali, których nie widać na pierwszy rzut oka. Przykładem może być warstwa muzyczna – użyta w serialu muzyka autorstwa Stefana Wesołowskiego zawiera elementy polskiej muzyki ludowej i nawiązuje do słowiańskiej kultury, oraz do dźwięków historycznych instrumentów muzycznych. Z kolei przy projektowaniu głównych lokacji i części rekwizytów wykorzystano oryginalne wzorniki autorstwa Janusza Christy, udostępnione dzięki uprzejmości Fundacji Kreska im. J. Christy. Twórcy starali się jak najlepiej odzwierciedlić klimat serialu i uważam, że im się to udało.
Warto mieć z tyłu głowy, że animację tworzy się inaczej niż film fabularny. Nad jednym odcinkiem pracuje średnio 50 animatorów, a cały zespół jednego odcinka to około 170 osób. Tym samym kilkunastominutowy fragment serialu wymaga ogromnego nakładu pracy. Uniwersalność historii Kajko i Kokosza ma niewątpliwy potencjał, co pozwala bohaterom wyjść poza granice naszego kraju i dać się poznać szerszej publiczności. Czy odbiorcy z innych części świata pokochają Kajko, Kokosza i Milusia? Mam szczerą nadzieję, że tak. Dla mnie była to przyjemna odskocznia od codzienności.