Na platformie streamingowej Disney+ pojawił się film greckiego reżysera - Yórgosa Lánthimosa, który zdobył ostatnio aż cztery statuetki Oscara, w tym w kategorii najlepsza aktorka pierwszoplanowa. Biedne istoty to swoista reinterpretacja powieści autorstwa Mary Shelley Frankenstein i ze względu na uczynienie główną bohaterką kobiety-lalki, produkcję zaczęto nazywać Barbenstein. Choć można byłoby powiedzieć, że obraz Lánthimosa jest dziwny, to bez wątpienia anglojęzyczne produkcje Greka są zdecydowanie łatwiejsze w odczytywaniu i swojej fabule, niż jego wczesne początki wpisujące się w nurt greckiej nowej fali.
Biedne istoty skupiają się na młodej kobiecie, która zostaje przywrócona do życia przez ekscentrycznego naukowca. Bella musi nauczyć się wszystkiego od nowa, poczynając od chodzenia i mówienia, na ogólnym poznawaniu świata kończąc. Towarzysząc dziewczynie w odkrywaniu tego, czym rządzi się codzienność, jak działa pieniądz, czym jest ludzkie ciało, można łatwo odnieść wrażenie, że film Lánthimosa ma mocno feministyczny wydźwięk. Myślę jednak, że są to nie tyle co feministyczne nuty, po prostu emancypacja głównej bohaterki. Poznaje ona świat, jednocześnie zdając sobie sprawę z możliwości kierowania własnym losem.
Prawda, filmowa rzeczywistość wypełniona jest mężczyznami, którzy narzucają Belli postępowanie według „klasycznych” zasad. Według mnie jednak główna bohaterka mogłaby być klasycznym męskim monstrum, a wyzwalałaby się analogicznie. Ciekawie w tym kontekście interpretować można tytuł produkcji. Wydaje się, że twórcy nie przez przypadek posługują się liczbą mnogą. Choć na ekranie króluje Bella, tak biednymi istotami są raczej wszyscy wokół niej, którzy ślepo podlegają zasadom, jakie zostały im narzucone i które wciąż w sobie pielęgnują. Zastanówcie się, czy dr Godwin Baxter nie jest w rzeczywistości Monstrum?
Biedne istoty to przede wszystkim fenomenalne widowisko aktorskie: wciąż nie jestem w stanie zdecydować, kto wypada najlepiej. Bezapelacyjnie wiedzie prym Emma Stone jako Bella, stąd nagroda Oscara jest niekwestionowana i w pełni zasłużona. Aktorka w punkt oddała kukiełkowatość swojej postaci, zyskując z czasem coraz więcej swobody i emocji. Świetną kreację stworzył Mark Ruffalo, zaskakując swoją plastycznością co do okazywania różnorodnych emocji w karykaturalny sposób, a patrząc na Willema Dafoe wciąż będziecie odczuwać niepokój - zwłaszcza, gdy będzie się uśmiechał.
U Lánthimosa wciąż zachwycają detale takie jak scenografia i charakteryzacja. Dbałość o szczegóły zarówno wnętrz, jak i wyglądu postaci, jest godna pozazdroszczenia. Budowana rzeczywistość jest złudnie podobna do naszej, a jednocześnie pięknie surrealistyczna. Moim ulubionym miastem jest Lizbona, która mogłaby mieszać w sobie wczesny XX wiek z futurystyczną wizją świata. Wyobraźnia reżysera prawdopodobnie nie zna granic, dzięki czemu potrafi mieszać w sobie różne światy w sposób, który jeszcze nikomu innemu się nie udał.
Fanów Lánthimosa w pierwotnej, surowej formie Biedne istoty z pewnością rozczarują – ot, brakuje ostrego kła, otrzymaliśmy moralizatorską historyjkę ze zbyt oczywistą puentą. Myślę jednak, że z tej produkcji możemy wyciągnąć coś więcej: to swojego rodzaju bajka z mocnym zabarwieniem feministycznym, choć bardziej skupiającym się na odkrywaniu swojej tożsamości. Absurd i czarny humor pomagają dojść do wyzwolenia, a forma podania fabuły jest zachwycająca.
Ocena: 8