Zarejestruj się za darmo, by tworzyć kolekcje i otrzymywać powiadomienia o najnowszych aktualizacjach! ZAREJESTRUJ SIĘ

„Mickey 17” już na MAX – egzystencjalny klon w kosmicznej satyrze (recenzja) 23 maj 2025

Maja Jankowska

Bong Joon-ho raz jeszcze pokazuje, że kino gatunkowe potrafi nie tylko bawić, ale też boleśnie punktować absurdy systemów, w których funkcjonujemy. Mickey 17, choć osadzony w realiach science fiction, to film o głęboko ludzkim wymiarze – o utracie tożsamości, pozornej niezastępowalności i o tym, co znaczy być „jednym z wielu”, ale pragnąć być „kimś”. Bong łączy gatunki z taką samą łatwością, z jaką rozbraja struktury władzy – balansując między filozoficzną przypowieścią a gorzką satyrą.


Tytułowy bohater (w wielowymiarowej roli Robert Pattinson) należy do grupy tzw. Wymienialnych – ludzi-klonów, wysyłanych do zadań, których inni nie chcą wykonywać. Śmierć nie kończy tu niczego – pamięć zostaje zachowana, ciało odtworzone, a cykl zaczyna się od nowa. To, co z pozoru wydaje się nieśmiertelnością, szybko okazuje się pułapką egzystencjalną. Mickey, odarty z prawa do indywidualności, zaczyna zadawać pytania, których zadawać nie powinien. Jego „ja” – kolejne, lecz nie kolejne z rzędu – powoli wyłamuje się z systemu.

000JYX1US6I1LXXW-C461-F4

Bong nie byłby sobą, gdyby na tym poprzestał. Historia Mickey’ego jest nie tylko dramatem jednostki, ale także chłodnym komentarzem na temat logiki późnego kapitalizmu, gdzie człowiek staje się narzędziem – literalnie produktem do wymiany. Kolonia Niflheim, z całą swoją sterylną infrastrukturą, chłodnymi boksami i cichą biurokracją, jest bardziej metaforą niż miejscem. W tym bezimiennym świecie jednostkowość to błąd w systemie – a bunt jest z góry przegraną procedurą.

Pattinson gra oszczędnie, często półsłówkami, spojrzeniem, gestem – jego bohater bardziej czuje niż mówi. I to działa. Obserwujemy człowieka zredukowanego do funkcji, który na naszych oczach odzyskuje poczucie „ja”. Świetnie wspiera go obsada drugoplanowa – Naomi Ackie i Steven Yeun jako postaci o niejasnych motywacjach oraz Toni Collette w roli opresyjnej, zimnej administratorki systemu, dla której życie i śmierć to tylko zmienne w równaniu wydajności.

MCDMISE_WB047.jpg

Film nie jest wolny od wad. Jego pierwsza połowa buduje świat i nastrój, ale miejscami grzęźnie w ekspozycji. Filozoficzne pytania – choć obecne – chwilami wypowiadane są zbyt wprost, jakby twórcy nie ufali, że widz sam do nich dotrze. Na szczęście druga część filmu przyspiesza, stawiając Mickey’ego wobec konsekwencji jego decyzji. To wtedy Bong osiąga najlepszy balans – emocjonalny i narracyjny.

Mickey 17 nie ma może ostrości Parasite czy dramaturgicznej siły The Host, ale wciąż jest dziełem przemyślanym i formalnie dopracowanym. Jego siła tkwi nie w krzyku, lecz w szepcie – w pytaniu, które powraca jak echo: czy jestem sobą, jeśli ktoś inny ma moje wspomnienia i twarz? To film nieoczywisty, miejscami chłodny, ale zostawiający ślad – taki, który nie znika po napisach końcowych. Jeśli cenicie kino, które wymaga skupienia i nie daje łatwych odpowiedzi, Mickey 17 może okazać się nie tylko seansowym przeżyciem, ale i refleksją, która zostanie z Wami na dłużej.

Ocena: 8

Mickey 17 / Mickey 17
6.7

Mickey 17

Film2025