Zarejestruj się za darmo, by tworzyć kolekcje i otrzymywać powiadomienia o najnowszych aktualizacjach! ZAREJESTRUJ SIĘ

Miłość i potwory (2020) – recenzja filmu 17 kwi 2021

Sara Karmańska

Film Miłość i potwory w reżyserii Michaela Matthewsa jest jednym z nominowanych do Oscara za najlepsze efekty specjalne. I trzeba przyznać, że efekty specjalne to zdecydowanie najmocniejsza strona tej produkcji.

Fabuła skupia się na postaci Joela Dawsona (Dylan O'Brien). Po siedmiu latach spędzonych w bunkrze nawiązuje radiowy kontakt ze swoją dziewczyną Aimee (Jessica Henwick) sprzed apokalipsy. Postanawia wyruszyć w długą i niebezpieczną podróż do jej kolonii, choć jest uważany za najsłabsze ogniwo swojej grupy. Co prawda potrafi naprawić radio i gotuje świetnie minestrone, ale w obliczu zagrożenia zamienia się w słup soli. To jednak nie przeszkadza mu w podjęciu decyzji i samotnej podróży, która z dużym prawdopodobieństwem może skończyć się dla niego śmiercią. Po drodze będzie musiał zmierzyć się z gigantycznymi zwierzętami, które zmutowały w wyniku opadu radioaktywnego pyłu na powierzchnię Ziemi.

Temat apokalipsy nie jest w kinie niczym przełomowym ani odkrywczym. Ogrywano go na mnóstwo sposobów, z wielkimi potworami włącznie. Jest to jednak motyw bardzo nośny i niesamowicie popularny. Dlatego tak bolą te dziury fabularne. Nic nie wyjaśnia bowiem tego, dlaczego wszystkie zwierzęta zmutowały, ale krowa trzymana w bunkrze i spotkany na początku drogi pies – nie. Tak samo tajemnicą pozostaje, dlaczego radioaktywny pył nie zrobił absolutnie nic ludziom. Rośliny są równie tajemnicze – jedne się zmieniły, inne zupełnie nie.

5EDZbNC4pmlywU8Bc9wKpyh3EmN

Trzeba jednak przyznać, że efekty specjalne zastosowane do wykreowania postapokaliptycznych stworzeń robią wrażenie. Dzięki połączeniu metod tradycyjnych z CGI wyglądają całkiem naturalnie i widz rzeczywiście skłonny jest uwierzyć w realność prezentowanej fantazji. Pod względem wizualnym, kreacji świata przedstawionego naprawdę nie można niczego zarzucić. Gorzej z innymi aspektami produkcji.

Fabuła jest wtórna i przewidywalna, ale to można jeszcze próbować wytłumaczyć faktem, że film skierowany jest raczej do młodszych widzów. Ogrywa klisze znane z innych filmów o apokalipsie. W gruncie rzeczy film stara się w niezbyt subtelny sposób rozgrywać opowieść inicjacyjną, skupiając się takich aspektach jak choćby wychodzenie ze swojej strefy bezpieczeństwa, stawienie czoła przeciwnościom i walka z własnymi słabościami. Jeśli dorzucimy jeszcze morał przekazany z delikatnością uderzenia obuchem, nie składa się to na najlepszy obraz całości.

ojDiUDGJLd8Gkw0le3q2xRUsveh

Produkcja jednak jest szczera i ciekawie przedstawia swoją wersję coming of age. Na plus należy uznać ciekawie zbudowany charakter bohatera, który, choć przechodzi przemianę, nie zmienia się o 180 stopni. Joel jest tchórzem i w sumie się tego nie wstydzi. I choć dzięki spotkaniu na swojej drodze bohaterów, którzy próbują go uczyć przetrwania w świecie opanowanym przez zmutowane robaki, z większości sytuacji ratuje go spryt i szczęście, nie magicznie odkryte umiejętności Indiany Jonesa.

Miłość i potwory w ostatecznym rozrachunku to film niezwykle łatwy w odbiorze. Niestety, jego prostota i wtórność sprawiają, że dość łatwo ulatuje z pamięci. Aktorstwo jest poprawne, na poziomie doskonale korespondującym z fabułą. W efekcie otrzymujemy przyzwoitą, choć niczym niezaskakującą historię przygodową o postapokaliptycznym świecie. To pozycja sympatyczna i niezobowiązująca, doskonała na odstresowanie po ciężkim dniu.

Ocena: 5/10