Nowy serial Pani dziekan w reżyserii Amandy Peet to rozrywka, którą można przełknąć w mniej niż trzy godziny. Jego najjaśniejszym punktem jest bez wątpienia występ Sandry Oh, znanej najlepiej z brawurowych ról Cristiny Yang w Chirurgach i Eve Polastri w Obsesji Eve.
Tym razem Oh wciela się w Ji-Yoon Kim, świeżo upieczoną dziekan wydziału anglistyki uniwersytetu Pembroke. Choć jej entuzjazm do pracy jest ogromny, stanowisko co chwila rzuca jej kłody pod nogi. Ponadto to, co miało być wymarzoną pracą, w rzeczywistości okazuje się być zupełnie inne, niż się spodziewała. To nie tyle zmienianie świata, co spełnianie oczekiwań rektora, Rady Wydziału oraz hojnych darczyńców. Zupełnie jakby ktoś dał jej odpaloną bombę, byleby samemu nie trzymać jej w momencie wybuchu. Tego wszystkiego nie ułatwia starzejący się personel, który nie potrafi nawiązać więzi z nowym pokoleniem studentów. Ji-Yoon Kim stara się to wszystko jakoś pogodzić i poradzić sobie również z niełatwym życiem prywatnym, co od samego początku skazane jest na porażkę.
Pani dziekan stara się poruszać problemy znane nie tylko z Amerykańskich uczelni. Niechęć do zmian u starszych prowadzących, konflikty międzypokoleniowe, trudność ze zdobyciem etatu czy zrzucanie zadań koniecznych, ale mniej prestiżowych na kobiety. Znajdziemy tutaj również punkt wyjście do dyskusji o tym, co jest żartem, a co już przekroczeniem granicy i jak się ma do tego wolność słowa. Mimo poruszania trudnych tematów jak żałoba, samotne rodzicielstwo czy trudności kobiet oraz mniejszości etnicznych, to w gruncie rzeczy jest to pozycja dość lekka.
I właśnie to łapanie wielu srok za ogon sprawia, że serial nie jest aż tak dobry, jak mógłby być. Równocześnie chciałby być zabawną, błyskotliwą komedią, jak i produkcją poruszającą trudne problemy. Nie pomaga również ich mnogość ani metraż serialu. Trzy godziny to naprawdę niewiele, jak na ilość tematów, które twórcy chcieliby poruszyć. W efekcie są one bardziej zasygnalizowane niż rzeczywiście poruszone.
Sandra Oh jest świetna w swojej roli, i po raz kolejny ma miejsce, by zabłysnąć. Również partnerujący jej Jay Duplass, w roli Billa Dobsona, niedawno owdowiałego ojca córki, która właśnie wyjechała do college’u ma własne pole do popisu. Rola mężczyzny, który zdecydowanie nie radzi sobie z całą sytuacją i polega na każdym polu – tak osobistym, jak zawodowym – została przez niego odegrana perfekcyjnie.
Niezwykle ciekawie wypada wątek tego, jak coś od pozornej błahostki, w świecie mediów społecznościowych może urosnąć do naprawdę poważnego problemu. Również to, że można pewne rzeczy odbierać inaczej czy nie mieć świadomości zmian zachodzących w pokoleniu innym niż własne. W istocie, gdyby Bill Dobson wykładał we wcześniejszych czasach, jego nieprzemyślane zachowanie prawdopodobnie stałoby się co najwyżej uczelnianą legendą, opowiadaną kolejnym rocznikom. To też znak czasów – na pewne sprawy staliśmy się po prostu bardziej wyczuleni i coś, co kiedyś zostałoby przemilczane z obawy przed konsekwencjami, które mogą na nas spaść od tych znajdujących się wyżej w hierarchii dziobania, dziś zostaje momentalnie ujawnione.
Pani dziekan to serial, który mógł być wielki. I choć tak się nie stało, nadal stanowi dobrą propozycję na miły wieczór. Być może, jeśli dostanie zamówienie na kolejny sezon i zyska więcej czasu, naprawdę uda mu się stać bardzo znaczącą pozycją mówiącą o ważnych problemach – nie tylko tych dotyczących świata akademickiego. Potencjał do tego jest ogromny, szczególnie z Sandrą Oh i Jayem Duplassem w obsadzie.
Ocena: 6/10