Zarejestruj się za darmo, by tworzyć kolekcje i otrzymywać powiadomienia o najnowszych aktualizacjach! ZAREJESTRUJ SIĘ

Peacemaker (2022 – ) – recenzja serialu 18 kwi 2022

Maja Jankowska

James Gunn już nieraz udowodnił widzom, że potrafi opowiadać o superbohaterach. Wyreżyserowani przez niego Strażnicy Galaktyki trafiły w gusta nawet tych odbiorców, którzy nie przepadają za kinem superbohaterskim. Nakręcony przez niego Legion samobójców: The Suicide Squad (2021) - choć skupiał się na innych bohaterach - także pozostawał niebywałym widowiskiem akcji oraz źródłem rozrywki okraszonej odpowiednią dawką humoru. Produkcje tworzone przez Jamesa Gunna cechują się przede wszystkim dobrym tempem wydarzeń, dynamicznym montażem oraz w punkt dobraną ścieżką muzyczną. Wszystkie te elementy reżyser proponuje nam również w swoim najnowszym serialu Peacemaker dostępnym na platformie HBO Max.

Serial Peacemaker stanowi spin-off filmu The Suicide Squad: Legionu Samobójców, w którym sylwetka superbohatera pojawia się jako jeden z członków ekipy supertajnej i superszemranej Jednostki Uderzeniowej X. Christopher Smith, czyli tytułowy Peacemaker, to idealista, który dla pokoju zrobi wszystko, niezależnie, ile mężczyzn, kobiet i dzieci będzie musiał zabić. Dlaczego twórcy zdecydowali się poświęcić format postaci o jednym z najbardziej wątpliwych kręgosłupów moralnych pośród uniwersum DC?

ea7f655d1395f1413690ff04051b1be4

Prawdopodobnie postać Peacemakera jest nam tak bliska z uwagi na oczywistą hipokryzję, która przejawia się w jego czynach. Zapewnia, że nie ma najmniejszych problemów z przyjaźnią z czarnoskórą lesbijką, aby za chwilę bronić swojego ojca, który stoi na czele gangu neonazistów. Smith nie powstrzyma się od ciętych komentarzy względem swoich pobratymców, aby za chwilę schować się przed światem i ze smutkiem wspominać dzieciństwo. Prowadzi to do ciekawego paradoksu, że pomimo iż w naszych oczach Peacemaker wypada na dupka, to wciąż ciężko z nim nie sympatyzować z uwagi wielowarstwową psychikę postaci.

Walka, którą toczy sam ze sobą Smith, jest o wiele ciekawsza, niż rozgrywające się na pierwszym planie wydarzenia. Istota akcji przypomina swoją fabułą Inwazję porywaczy ciał (1956), choć z licznymi modyfikacjami i nietypowymi rozwiązaniami, które potrafią zaskoczyć do samego końca. Nasi bohaterowie będą musieli zmierzyć się z pozaziemskimi osobnikami wrogo nastawionymi do ziemian. Pomimo że opowieść ta utrzymana jest raczej w standardowej konwencji superbohaterskiej, śledzenie losów herosów dostarcza satysfakcjonującej wieczornej rozrywki. Może to być właśnie to, czego potrzebujemy w nudny, piątkowy wieczór.

To, co przede wszystkim przemawia za sięgnięciem po Peacemakera to świetny, ironiczny, często autotematyczny humor. Jednakże nie oczekujmy wytrawnego poczucia humoru, bowiem produkcji Gunna bliżej do gówniarskich żartów urządzanych za czasów szkoły. Liczby wulgaryzmów nie sposób zliczyć, ale idealnie wpasowuje się to w klimat mnogości trupów, które ścielą się na drodze do zwycięstwa. I może ktoś stwierdzi, że tego komizmu o niskim poziomie jest za dużo, jednak niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie śmiał się z Aquamana.

61f15930e9964700119073b8

Podobnie jak w Strażnikach Galaktyki twórcy zafundowali nam oprócz wizualnej jazdy rollercoasterem również ucztę dla uszu. Naprawdę trudno po seansie Peacemakera nie odpalić sobie playlisty kawałów użytych w serialu, w szczególności piosenki Wig Wam - Do Ya Wanna Taste It lub Kissin Dynamite - Six Feet Under. Ostrzeżenie: produkcja Jamesa Gunna powoduje nieustanne nucenie dobrej muzyki.


Zawsze jest czas na rock&rolla - stwierdza Smith i ciężko się z nim nie zgodzić. Parafrazując, można rzec, że zawsze jest czas również na odcinek Peacemakera. Rozrywka jest to zacna i nieszczególnie zobowiązująca. Co istotne, nieszczególnie trzeba orientować się w fabule Legionów Samobójców czy w ogóle w uniwersum DC, aby czerpać frajdę z seansu losów niezbyt udanego superbohatera.

Ocena: 8,5/10