Kiedy pojawiła się informacja w mediach, że Netflix wyprodukuje Znachora, w sieci zagrzmiało. Choć wersja filmu z 1981 r. w reżyserii Jerzego Hoffmana z Jerzym Bińczyckim i Anną Dymną w obsadzie może nie jest aż tak popularna wśród młodszych odbiorców, to działania giganta streamingowego odczytać można jak próbę sfilmowania nowego Kevina samego w domu. Jesteśmy przywiązani do klasyków i często wychodzimy z założenia, że nie warto zmieniać czegoś, co dobrze funkcjonuje. Co jednak, jeśli może być jeszcze lepiej?
Michał Gazda, który do tej pory przede wszystkim reżyserował seriale (w tym Wataha!), stanął przed niełatwym zadaniem przeniesienia na nowo na srebrny ekran powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza Znachor. Adaptacji już mieliśmy kilka, w tym nawet w okresie przedwojennym, co świadczy o popularności tej prozy. Jest to bardzo wdzięczny materiał literacki ze względu na sposób rozpisania fabuły i charakterów bohaterów. Historia Znachora jest dość prosta – renomowany niegdyś chirurg, który stracił rodzinę i pamięć, dostaje szansę na nowe życie, gdy po latach spotyka swoją córkę. Nieskomplikowaną fabułę łatwo zbytnio uprościć lub zanadto rozdmuchać, jednak uważam, że nowa adaptacja poradziła sobie z pierwowzorem w punkt.
Polski reżyser zaprezentował nam klasyczną opowieść z bohaterami z krwi i kości. Nie oszukujmy się – Znachor wciąż jest filmem familijnym z silnym wątkiem romantycznym. Sądzę jednak, że właściwie rozłożono akcenty pomiędzy rozwijaniem fabuły, a opisywaniem głównych bohaterów. Każdej z postaci poświęcono dostatecznie dużo czasu ekranowego, abyśmy mogli emocjonalnie zaangażować się i zżyć z tą społecznością.
Znachor przede wszystkim urzekł mnie dopracowaniem technicznym - położono duży nacisk zarówno na scenografię i kostiumy, co zaowocowało możliwością bezgranicznego zagłębienia się w świat bohaterów. W szczególności przykuwają uwagę lokacje takie jak chata Zośki, karczma Rosensteina czy pałac Czyńskich, a także rozpościerające się krajobrazy pól i wsi. Idealnie z tym współgra muzyka, która nie tylko wzmacnia emocje ukazywane na ekranie, ale również podbija ludowy charakter historii poprzez wykorzystanie przyśpiewek ludowych.
Czy Leszek Lichota jest najlepszym Znachorem? To dość odważne stwierdzenie, ale nie zaprzeczę. Aktorowi udało się wykreować postać, z którą chcemy przemierzać pola i losy której nie są nam obojętne. To bohater, który czuje – jest pełen pasji i namiętności. Moim zdaniem świetnie wypadła Anna Szymańczyk w roli Zośki, która do tej pory odgrywała raczej epizody. Mam szczerą nadzieję, że Znachor będzie dla niej drogą do dalszego rozwoju kariery, bo aktorka skrywa w sobie duży potencjał. Młody duet Maria Kowalska (Marysia) oraz Ignacy Liss (hrabia Czyński) pokazują, że młoda gwardia ma wiele do zaoferowania, a produkcje skierowane bezpośrednio na platformy streamingowe są szansą na pokazanie swoich talentów.
Choć wszyscy mieli obawy, co może wyniknąć z redefiniowania klasyka polskiego kina, to można odetchnąć z ulgą. Udało się – Michał Gazda zaprezentował nam film, do którego będą mogły wracać kolejne pokolenia, a pamięć o profesorze Wilczurze będzie trwała dalej. Znachor to obraz poprowadzony dynamicznie, pełen charakterów, a nie jedynie pustych postaci. Choć do tej pory polskie produkcje na Netflixie nieszczególnie zachęcały, tak uważam, że utwór Gazdy jest przyjemnym przełamaniem tej złej passy.
Ocena: 7,5