Na platformach streamingowych pojawia się tyle nowości, że trudno za nimi nadążyć, a co dopiero wszystkie obejrzeć. Od jakiegoś czasu na Netflix oglądać można animowany serial Niebieskooki samuraj, który stanowi zachodnie spojrzenie na Japonię. Na początku stroniłam od tej produkcji, widząc w zwiastunie, że kreska znacząco różni się od typowych anime z Kraju Kwitnącej Wiśni, bardziej przypominając mi Arcane. Pozytywny odbiór wśród publiki, a także krytyków, sprawiły jednak, że postanowiłam dać szansę tej historii.
Fabuła Niebieskookiego samuraja rozgrywa się w Japonii okresu Edo i opowiada o losach Mizu (głos podkłada Maya Erskine), mistrzynią miecza, która żyje w przebraniu, szukając wybawienia w zemście. Stopniowo poznajemy jej historię za pomocą retrospekcji, a jednocześnie wciąż podążamy za protagonistką w poszukiwaniu krwawego ukojenia wszystkich cierpień. Przemieszanie różnych płaszczyzn czasowych nadaje historii dynamizmu oraz pozwala na lepsze poznanie głównej bohaterki. Wprowadza nas również głębiej w samą epokę, jednoznacznie wskazując, z jakimi problemami musieli borykać się “obcy” w tym czasie w Japonii.
Twórcy animacji – Michael Green i Amber Noizumi – na pierwsze miejsce wysuwają motyw zemsty, choć Niebieskookiego samuraja należałoby raczej odczytywać w kategoriach kina drogi. To obraz przemiany nie tylko Mizu, ale także towarzyszących jej postaci, a nawet miejsc. W mojej ocenie jednak bohaterowie zostali zbyt grubą kreską podzieleni na dobre i złe charaktery, co - może i jest często spotykane w anime - ale nieco rozczarowuje. Naturalnie najciekawszą postacią jest tytułowa samuraj, której przychodzi zmierzyć się nie tylko ze społecznym wykluczeniem ze względu na pochodzenie i wygląd, ale również z akceptacją samej siebie.
W Niebieskookim samuraju animacja jest elementem, który widz niekoniecznie polubi od samego początku. Dzieje się tak za sprawą przemieszania efektu 2D z 3D. Tła są wykonane w standardowej technice, która przywodzić może na myśl klasyczne produkcje i trzeba oddać, że zostały wykonane bardzo starannie. Tymczasem postacie wyróżniają się ze względu na zastosowany efekt 3D, co oczywiście pozwala na ich lepsze zanimowanie, czy oddanie płynnych ruchów, na czym korzystają przede wszystkim sceny walki. Niemniej jednak różnica ta jest wyraźna i niekiedy wybija z płynnego oglądania serialu - zwłaszcza jeśli na gładkich, wypieszczonych tłach pojawiają się ostre, kanciaste postacie.
Kontynuując ocenę użytej techniki, nie sposób nie wspomnieć o – w punkt oddanym – klimacie historii. Widoki, które towarzyszą nam w podróży, oddają piękno Japonii ukryte w drobnych elementach. Gdzieś za bohaterką widoczna jest pagoda, protagoniści snują rozważania w zamku Nijō w Kioto, a za chwilę będziemy świadkami sceny rozgrywającej się w klasycznym japońskim wnętrzu. Całość robi niezwykle pozytywne wrażenie pod kątem odwzorowania Kraju Kwitnącej Wiśni i niewątpliwie pozwala zanurzyć się w świat Mizu.
Nie będę ukrywać, że pierwszy odcinek Niebieskookiego samuraja nie pochłonął mnie całkowicie. Niemniej jednak sięgnęłam po następny epizod i chętnie obejrzę tę historię do końca. Zdecydowanym atutem jest ogólny klimat oraz tła, a także nieoczywista bohaterka. Nie potrafię za to zaakceptować przemieszania efektu 2D z 3D – uważam, że klasyczna animacja byłaby o wiele bardziej czarująca. Myślę, że serial spodoba się zarówno fanom akcji, jak i poszukiwaczom wiedzy o Japonii ze względu na wyraźnie zarysowany okres Edo.
Ocena: 8